Zastanawia mnie to, skąd u niektórych bierze się potrzeba publicznego wytknięcia komuś błędu. Jak bardzo żądnym uwagi i małym trzeba być, żeby się tak zachowywać?
Wszyscy czytamy treści w internecie. Tu dzieje się szybko, tu dzieje się bez przerwy. Nie ma czasu, news goni news, a kto pierwszy naciśnie „publikuj”, wygrywa.
Poza tym już wychodząc poza gorące informacje podawane na szybko, statusy pisane w biegu czy niedbałe opisy do zdjęć na Instagramie, są w sieci też treści tworzone godzinami. I wiecie co? W nich też zdarzają się byki.
Bo zupełnie ludzkimi rzeczami są przeoczenia, niedopatrzenia, czy – po prostu – błędy. (zobacz: Jak popełniać błędy?)
Wcale nie mówię tu tylko o blogach, bo tyczy się to też przecież postów na Facebooku, tweetów, komentarzy, snapów czy wypowiedzi na forach. Wiecie co je łączy? Najczęściej są pisane przez jedną osobę, nie przechodzą profesjonalnej korekty i nie zawsze są sprawdzane pięćdziesiąt razy przez dwa zespoły polonistów i profesora Miodka.
To skutkuje tym, że zdarzają się w nich literówki, błędy interpunkcyjne albo i ortograficzne. A przy takiej okazji zawsze znajdzie się jakiś baran, który – mając totalnie w dupie przekaz i treść – zacznie krzyczeć, że oto on, obrońca języku przecinków i dbłaości o pisownię, widzi pomyłkę, a więc teraz wszyscy powinni zwrócić na to uwagę!
co robić?
Sama często zauważam literówki u innych blogerów, ale jakoś nigdy nie przyszło mi do łba publiczne wytykanie im błędu. Wtedy albo – no wiecie – jakoś z tym żyję (jest ciężko, ale daję radę), albo skrobię wiadomość prywatną (w myśl zasady: nikt nie lubi popełniać błędów i każdy chętnie je koryguje).
Zastanawiam się jednak, skąd bierze się u ludzi potrzeba napisania komentarza o treści „przecinki </3”. Co ma wnieść, wyrazić, jaki ma cel? Czy czegoś kogoś nauczy, do czegoś się komuś przyda, a może chociaż jakoś pomoże rozwiązać problem? Nic z tego.
a dalej jest tylko gorzej…
Ba! Niedawno przy wieczornym przeglądzie blogów widziałam kogoś oburzonego, że jego czepialska wypowiedź o pomyłce autorki została skasowana. Już nie mówiąc o tym, że wkurzanie się na to, że ktoś kasuje coś na swojej własnej stronie jest po prostu głupie, to pomyślcie: komentatorka była rozczarowana, bo nikt już nie mógł zobaczyć tego, jak wytykała błąd we wpisie.
Nikt nie mógł poklepać ją lajkiem po plecach i powiedzieć „o stara, ale jesteś fajna, że ją pojechałaś”, „ale siara, zrobiła błąd! Dobrze, że to zaznaczyłaś”. Przecież nie pisała po to, żeby pomóc pozbyć się pomyłek, tylko żeby zwyczajnie się do czegoś dopierdolić i zbić kilka hejterskich lajków. A tu, oesu, wszystko na marne!
Nie no, nie myślcie sobie, że ja teraz wymagam od internetu powagi. To niemożliwe i wcale tego nie chcę. Sieć to jedna wielka szydera, ale jak jeszcze ta piętnująca złe postawy, ucząca czegoś, absurdalna (to Beka z mamuś na forach) albo zwracająca uwagę na realny problem ma sens i swój cel, tak chamskie dopierdalanie się zawsze pozostanie chamskim dopierdalaniem się.
Dlaczego ludzie tak dobrze czują się, gdy pokażą całemu światu czyjąś pomyłkę? Dlaczego nie mają dosyć taktu, by powstrzymać się od publicznego wyśmiewania się z czyichś literówek? Dlaczego lubią być czepialskimi gnojkami?
Nie wiem. To ten sposób żebrania o uwagę, który zupełnie mnie obrzydza i uświadamia, że niektórzy mentalnie zostali na etapie „patrzcie, a on ma połamane grabki!”.
Nie zrozumcie mnie źle. Jasne: język służy do komunikacji, a wszystkie byki w jakiś sposób ją utrudniają, ale – cholera jasna – nie tłumaczy to bycia bucem i czerpania radości z wytykania komuś jakichkolwiek niedociągnięć.
Fajnie by było, gdyby ludzie pamiętali, że każdy się myli i nie jest to jeszcze powód do tego, by pokazywać swoją szyderczą, podłą naturę. Serio, dajcie sobie spokój.