Wszyscy byliśmy mali, dobrzy, ciekawi świata i niepohamowani w wyrażaniu siebie. Co się stało?
Mali ludzie, ci najbardziej ciekawi świata i niepohamowani w wyrażaniu siebie, wcale nie mają łatwo.
Dziecko przychodzi na świat. Nagle jest w miejscu, którego nie ogarnia, a wszystko jest tu takie fascynujące, wydaje się niesamowite! Jest tyle kolorów, odgłosów, faktur, zapachów!
Każda rzecz wydaje się warta zbadania, a każdy człowiek rozmowy. Nie ma lepszych i gorszych, nie ma oceniania – nawet tego samozachowawczego, bo maluch jeszcze nie wie, jak rozróżnić dobro i zło, nie zastanawia się nad tym, kto mu może zrobić krzywdę.
Nie myśli też, co wypada a czego nie. Nie obchodzi go, co uchodzi i co przystoi. Nie jest dla niego ważne, kto sobie coś pomyśli o jego zachowaniu.
Ważne jest tylko to, co czuje.
Gdy jesteśmy mali, naturalne jest dla nas wyrażanie emocji. Nie hamujemy tego, bo wiemy, że tylko jasno komunikując się ze światem możemy mu przekazać jakąkolwiek informację. Nie każemy nikomu się niczego domyślać, od razu widać, co w nas siedzi.
Gdy jest nam smutno – płaczemy, nie zastanawiając się, kto patrzy i czy tu wypada. Gdy się cieszymy – wybuchamy głośnym śmiechem, nie zwracając uwagi na to, że wszyscy patrzą w naszą stronę. Gdy jesteśmy źli – krzyczymy i tupiemy nogami, nawet jeśli stoimy na środku sklepu w tłumie nieznajomych, którym to przeszkadza.
Bo bardziej niż opinia innych, niż to, co wypada i przystoi, obchodzi nas pokazanie jak się czujemy.
A potem zderzamy się z rzeczywistością. Słyszymy: teraz nie płacz, tu nie krzycz, tego nie dotykaj, tak nie rób, nie ruszaj się, nie śmiej się tak głośno, nie bierz, nie maż się, nie marudź, nie rób scen, nie skacz, nie biegaj, nie gadaj, tak nie wolno, tak nie wypada, to nie przystoi dziewczynce, chłopcy tak nie robią, nie wygłupiaj się, nie wydziwiaj.
Nie, nie, wszędzie nie!
Dla nas, tych małych, uczących się życia i chłonących wszystko wokół, te teksty to jeden komunikat: nie wyrażaj swoich emocji, bo one nie są ważne, nie teraz.
Właśnie wtedy zaczynamy się uczyć ukrywać, udawać, kłamać, mówić „wszystko w porządku” kiedy pęka nam serce, „wcale nie jest mi przykro” kiedy przełykamy gulę w gardle i „zostaw mnie w spokoju” gdy najbardziej w świecie nie chcemy być zostawieni w spokoju.
Przestajemy mówić to, co myślimy i – przede wszystkim – czujemy, bo wiemy, że nie ma na to miejsca.
Nic dziwnego – przecież właśnie tego nas nauczono tymi „nie płacz, nie krzycz”. Zobaczcie jacy byliśmy kumaci, parę razy zwrócono nam uwagę i, bang, wyrobiliśmy sobie odruch ukrywania emocji, udawania, zamiatania pod dywan.
Tylko czy lekcja o normach społecznych jest ważniejsza niż ta o wyrażaniu siebie?
Nie zrozumcie mnie źle: nie chodzi o to, żeby dorośli ludzie teraz tupali nogami i wrzeszczeli, gdy odjedzie im autobus albo wybuchali płaczem, kiedy zniszczą im się ulubione spodnie. Jasne, na dłuższą metę potrzebujemy sobie z emocjami radzić i nad nimi panować, ale hej, nie jesteśmy robotami, więc się tak nie zachowujmy.
Bo to musi skończyć się wybuchem.
W pewnym momencie okaże się, że urosło w nas tak wiele niewygodnych uczuć, że już nie zmieszczą się pod tym dywanem. I już nie można będzie udawać, że ich nie ma, że są nieważne.
Tylko jak sobie z tym poradzimy po latach unikania wszystkiego, co z tym związane?
I jak my, idealni i poukładani, poradzimy sobie z tym, że sobie nie radzimy?