Jak wiele da się zaobserwować w ciągu doby w litewskiej stolicy? Ile zobaczyć? To tylko czy aż doba? Sprawdziłam sama.
Dwa dni temu napisałam Wam o spontaniczności. Wtedy stwierdziłam, że chcę gdzieś wyjechać, nawet na chwilę, zupełnie sama (zobacz: Bycie samemu jest super).
Lubię miasta. Lubię ich życie, lubię podglądać codzienność innych ludzi. Wilno to niewielka stolica, ma trochę ponad pół miliona mieszkańców, ale byłam tam na wymianie street artowej cztery lata temu i kojarzę, że mi się podobało. W ogóle mam bardzo dobrą pamięć do miejsc, Paryż znałam już po pierwszym wypadzie, a za każdym razem jak tam jadę, czuję się jakbym wracała do domu.
dlaczego 24 godziny?
Z jednej strony miałam zobowiązania w Warszawie i nie było czasu na dłuższy wypad. Z drugiej – tyle mi wystarczyło. Nie chciałam zwiedzać muzeów i czytać przewodników tylko wyrwać się i poczuć klimat innego fajnego miasta. Udało się. Przyjechałam do Wilna o północy, wyjechałam o północy. Byłam tam dokładnie dwadzieścia cztery godziny i to był bardzo fajny czas.
Mam wrażenie, że jeśli ogląda się dane miasto tylko w dzień, to trochę jakby czytać co drugą stronę książki. Niby wiesz o co chodzi, ale wiele Cię omija. Dlatego postanowiłam dać tej stolicy dokładnie całą dobę na przekonanie mnie do siebie.
Noc
Jak mówiłam Wam na Snapchacie, totalnie mnie to zdziwiło. O północy w centrum nie było nikogo. Żadnych klubów, żadnych pubów otwartych całą noc, żadnych pijalni wódki, imprez, nic. Cisza. Nawet światła się w oknach nie świeciły, oni chyba faktycznie chodzą spać po dobranocce. Wykorzystałam ten czas i obeszłam kilka dzielnic. Burżujską, biedną, stare miasto i centrum, które w zasadzie jest po prostu bardziej ruchliwą częścią starówki.
Starówkowe centrum.
Rano
Nagle, chwilę przed szóstą, jakby ktoś włączył miasto. Ludzie tłumnie wyszli na ulicę, spiesząc się do pracy. Znaczna większość mieszkańców wpadała do jakiejkolwiek kawiarni, chwytali kubek w rękę i szli z nim przez miasto. Serio, wszyscy z kubkami w łapach. Kawiarni jest pełno i najczęściej są małe, bo prawie nikt nie pije na miejscu. Zresztą zobaczcie jak wygląda ich największa sieciówka przy głównej ulicy, tam usiadłam na materacu na parapecie i pracowałam, co było takie nielitewskie. I zerknijcie na menu, mnie kapucinas niezmiennie bawi.
Poza tym odniosłam wrażenie, że panuje tam lans na Francję. Pełno francuskich restauracji, bibliotek i banery o tym, jak bardzo francusko jest w tym sklepie. I croissanty, wszędzie croissanty. Minęłam mnóstwo kawiarenek z jednym rzędem krzeseł ustawionych przodem do ulicy, by móc sobie bezkarnie obczajać wszystkich przechodniów.
moda
Nie wiem, czy był ostatnio jakiś litewski Fashion Week, ale większość ludzi, których mijałam na ulicy, było super ubranych. Serio, świetne stylówki! Gdyby ktoś tam prowadził fanpage Faszyn from raszyn, to nie znalazłby za dużo kontentu na ulicy. Tak mi się to podobało, że znalazłam przyjemne miejsce przy ruchliwym deptaku, siedziałam i oglądałam przechodniów przez dwie godziny. Generalnie pozytywni ludzie z fajnym poczuciem stylu i kawą w łapie, najs!
czysto
Okej, to było fajne. Zero latających papierków, zero wysypujących się śmieci, zero syfu. Nawet palacze donosili pety do koszy i nie rzucali nimi po drodze! No, tego byśmy się mogli nauczyć od Litwinów.
Powiedzmy sobie szczerze – Polacy są słabymi kierowcami. Przydałaby nam się nauka kultury jazdy i jakieś osiem ton ogarniętości za kółkiem. Mimo to, przy kierowcach z Wilna jesteśmy kurwa mistrzami. Zero zasad, zero konsekwencji, zero bezpieczeństwa. Jak będziecie tam jechać, zabierzcie ze sobą oczy dookoła głowy, inaczej nie wrócicie żywi.
W bezpośrednich kontaktach jednak Litwini są bardzo mili, przyjemni i w ogóle tęcza. Nikt nie chciał dać mi wpierdol za spytanie o drogę albo o przetłumaczenie dziwnych wyrazów, które się w ich śmiesznym języku wszystkie kończą na „as”. W Macu był jogurtas, a w restauracji menu dietas. Jak dla mnie – mistrzostwo. Tzn., mistrzostwas.
Typ z krzyżem i buk z prawej (tam w niebie).
I miejsce, w którym łączy się centrum z burżuazją, a poza tym pełno tu kolesi z deskorolkami i przenośnymi radiami.
I to wszystko w zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Fajnie, co?
Wilno, lubię Cię.