Ze zdziwieniem przyglądałam się, jak wiele szumu, dyskusji i nieporozumień może wywołać jedna pigułka. O co więc tak w zasadzie chodzi i skąd te kontrowersje?
Na szczęście żyjemy w czasach, kiedy nie musimy rezygnować z seksu, jeśli nie chcemy przy okazji zostać rodzicami – czy to dlatego, że jesteśmy za młodzi, niegotowi psychicznie lub finansowo, żądni wyjazdów do Tokio we dwójkę albo zwyczajnie nie wyobrażamy sobie siebie w tej roli.
To już nie średniowiecze, mamy wybór i możliwości – bo jest antykoncepcja.
Niestety, pamiętajmy, że ta może zawieść lub w całym tym amoku pożądania i spadających ubrań, zdarzy nam się seks bez zabezpieczenia. To wciąż nie koniec świata i jeszcze nie czas na kupowanie śpioszków dla tych, którzy aktualnie dzieci mieć nie chcą – bo tu z pomocą przychodzi antykoncepcja awaryjna, czyli tabletka „po”.
BEZ RECEPTY
Na pewno kojarzycie szum, jaki zrobił się wokół tego tematu niedawno, gdy wprowadzono pigułki do aptek jako środek dostępny bez recepty. Toczyły się długie dyskusje i rozmowy, ale co tak naprawdę się zmieniło?
Ano tylko tyle, że w sytuacjach podbramkowych jest nam łatwiej, bo nie musimy latać po ginekologach (czy nawet internistach lub weterynarzach), którzy wciąż mogą nas przecież zaskoczyć swoimi przekonaniami, powołać się na klauzulę sumienia (na szczęście farmaceuci nie mają tego prawa) i nie wypisać recepty na taką tabletkę.
TO NIE LANDRYNKI
Owszem, pigułki „po” dostępne bez recepty zawierają niemałą dawkę hormonów. Jest ona bezpieczna, jednak na tyle duża, aby opóźnić owulację, więc nie są środkami, które można łykać jak cukierki. Ale dlatego nazywają się antykoncepcją – uwaga – awaryjną.
Największym nieporozumieniem jest jednak mylne nazywanie tabletek „po” środkami wczesnoporonnymi i porównywanie takiej antykoncepcji do aborcji.
JAK DZIAŁA TABLETKA „PO”?
Jeśli nie doszło jeszcze do owulacji, pigułki opóźniają ten proces o pięć dni, czym znacznie zmniejszają szanse na zapłodnienie. Jednak w sytuacji, gdy już do niej doszło, tabletki dostępne bez recepty nie wykazują działania. Żadnego.
I tu mamy odpowiedź na pytanie, dlaczego tak ważny jest czas przyjęcia antykoncepcji awaryjnej – po prostu jeżeli komórka jajowa się zagnieździ, będzie już na to zwyczajnie za późno.
Czyli taka metoda antykoncepcji nie ma nic wspólnego z aborcją, która jest właśnie przerywaniem ciąży.
SKĄD TE KONTROWERSJE?
Próbowałam sobie odpowiedzieć na to pytanie, bo bardzo dobrze pamiętam, jaki szum wywołało wprowadzenie ich do aptek jako dostępne bez recepty. Przyglądałam się też aferom, nagłówkom i komentarzom, które zalewały media.
Przeciwnicy mówili najczęściej o zabijaniu nienarodzonego dziecka, a to – jak już wyjaśniłam – zwyczajna nieprawda, argument wynikający z braku informacji, bo nie tak działa tabletka „po”.
DOSTĘPNE… I CO?
Były też głosy o gimnazjalistkach, które miały mylić pigułki z cukierkami. Nic takiego się nie stało i wcale mnie nie zdziwiło, bo byłoby to conajmniej niezrozumiałe – na przykład dlatego, że standardowa antykoncepcja jest po prostu tańsza.
Poza tym dostępność jakiegoś środka nie sprawi przecież, że młodzi ludzie nagle się na niego rzucą i się potrują, naprawdę.
Dorosłym daje jednak w sytuacji podbramkowej więcej spokoju, brak stresu o to, jakie przekonania ma lekarz, do którego trzeba biec po receptę i uniknięcie dodatkowego wydatku, bo wizytę też trzeba opłacić.
***
Antykoncepcja awaryjna obrosła w dziwne mity, które wzięły się wyłącznie z braku informacji. Nie chcę, żebyście je powtarzali, dlatego tłumaczę sprawę w ramach kampanii edukacyjno-informacyjnej www.tabletka.edu.pl