Wszyscy pragną miłości, ciepła i bliskości, ale w łóżku, a nie przy kasie w kawiarni.
No dobra, w łóżku czasem wolą kajdanki i bicze, a nie jakieś tam ciepło, ale nie o tym dzisiaj będziemy mówić.
Jeśli nie jesteście biednymi dziewczynkami z zapałkami, chłopcami z zapalniczkami, albo mieszkańcami Wypizdowia Wielkiego, którzy nadal nie mogą pojąć, że są już na mieście inne miejsca niż Pewex i bazar, na pewno kiedyś wstąpiliście do Starbucksa.
Może po to, żeby poczuć się jak hipster (serio, jak największa sieć kawiarni na świecie może być uznawana za hipsterską?!) i wstawić fotkę na Insta, może po to, żeby sprawdzić o co tym wszystkim ludziom chodzi, a może po prostu zgubiliście się po drodze do Biedronki. Nieważne. Byliście tam i kojarzycie ich zwyczaj proszenia o podanie imienia przy zamówieniu. I tu pojawia się moje grzeczne pytanie:
po chuj?!
Chodzę do Starbucksa, bo chcę kawy (którą – swoją drogą – lubię). Nie bliskości, nie czułości, nie miziania mnie po nosku. Kawy. Nie sztucznego uśmiechu, pytania jak mam na imię i papierowego kubka z napisem Ania (no bo kto w zatłoczonej kawiarni usłyszy pierwszą głoskę?). Po prostu kawy.
Jeżeli barista obsługujący mnie chce się ze mną umówić, spytać o numer albo sprawdzić, czy jestem tą blogerką z „es” na końcu, to jeszcze rozumiem. Ale to nie to. To sztuczne, nadmuchane i zadawane setny raz tego dnia – bo szef tak każe – pytanie. Oni nie mają w umowie „bądź uprzejmy”, „nie rzucaj w zamawiającego puszkami kawy”, tylko „pytaj każdego klienta o imię”. Jakby to miało jakiś sens.
marketing
Ja doskonale rozumiem, że to taki marketing i próba zmniejszenia dystansu marka-klient, ale Starbucks chyba nie rozumie, że w największej sieciówce na świecie nigdy klient nie będzie się czuł wyjątkowo. To tak nie działa.
W McDonaldzie już nawet składa się zamówienie przez automaty, bo jasne jest, że każdy przychodzi tam po fast fooda, a nie buziaczka. Wszyscy wiedzą, że są jednym z miliona i to, że wciśniecie mu w łapę kubek podpisany jego imieniem naprawdę niczego nie zmieni.
to źle?
Zresztą – czy jest w tym coś złego? Że wiem, że jestem tylko kolejną jednostką w kolejce? Nie ma. Tak działają sieci i to jest w porządku.
Gdybym chciała poczuć więź z baristą, kelnerem, czy innym magikiem, poszłabym pewnie do jakiejś zacisznej knajpki na skraju miasta, w której pracują trzy osoby, a w ogóle to jest ona na skraju bankructwa, bo poza mną przychodzi tam ośmiu klientów w miesiącu. Wtedy owszem, pewnie nawet opowiadalibyśmy sobie historie z dzieciństwa.
ale nie
Ale najwyraźniej tego nie chcę, bo kieruję się do Starbucksa. Kawiarni, która ma ponad 21 tysięcy placówek na świecie. Nie łudzę się, że będę dla Was jakkolwiek wyjątkowa i potraktujecie mnie jakkolwiek indywidualnie. Serio, dobrze wiem, że to bardziej sztuczne niż cycki Pameli Anderson, więc naprawdę nie ma sensu udawać, że jest inaczej.
Starbucks, nie chcę Twojej fałszywej bliskości. Wystarczy kawa.