Pamiętasz jeszcze czasy, kiedy to wszystko nie miało żadnego znaczenia?
Mieliśmy brudne ręce, strupy na kolanach, siniaki na łydkach i wiecznie szerokie uśmiechy. Mimo tych potwornych, okropnych śrubek.
Teraz wiem, dlaczego przechodnie tak się nam przyglądały. Teraz wiem, czemu starsze panie głaskały nas po głowach i mówiły chwiejnym głosem. Wtedy nie miałam pojęcia, bo to wszystko nie miało żadnego znaczenia.
Mama czytała Ci wierszyk o Murzynku Bambo? Włączała bajkę o Ludwiczku albo Flinstonie? I lubiłeś ich, nie patrząc na to, że są czarni, grubi albo niscy. Wszyscy ich lubiliśmy.
Kiedyś, dawno temu, nie było w nas nienawiści. Nie przeszkadzało nam to, że ktoś ma inny kolor skóry, wzrost, czy figurę. Nie było wśród nas homofobów, rasistów ani szowinistów, a innych ocenialiśmy tylko po ich zachowaniach.
Teraz mamy uprzedzenia. Patrzymy na kogoś i osądzamy go w ułamku sekundy. Skanujemy wzrokiem i od razu wyrabiamy sobie jakąś opinię. Bardzo łatwo przychodzi nam szufladkowanie przypadkowych ludzi.
Kiedy zaczęliśmy to robić? Kiedy to wszystko zaczęło mieć znaczenie?
Miałam kilka lat i czerwone ogrodniczki po starszej siostrze, która zabierała mnie na całe dnie na plac zabaw. Wszyscy tam biegaliśmy, graliśmy w piłkę, a czasem dotykaliśmy tych śrubek. Wiecznie zimnych śrubek.
Pewnego dnia usiadła obok placu starsza pani i złapała się za głowę. Obserwowała naszą zabawę, szczególnie przyglądając się śrubkom, a w jej oczach pojawiły się łzy. Nie rozumieliśmy o co chodzi. Nie wiedzieliśmy co ją smuciło.
Dlaczego śrubki były warte łez.
Mogła mieć wtedy pięć, może sześć lat. Dwa lata wcześniej wpadła pod pociąg. Od czasu wypadku zamiast ręki miała kawałek plastiku, a na miejscu łokcia – śrubki.
Zawsze płakała, bo ani razu nie wygrała w łapki, ale nigdy nie dawaliśmy jej fory.
Nie mieliśmy poczucia, że jej się należą, bo była taka sama jak my.
Ale tylko dla nas.
Dorośli zamiast dziecko, widzieli w niej przede wszystkim tragedię. Zaznaczali na jej czole palcem znak krzyża, przełykając gulę w gardle. Kiedy babcie wracały z kościoła, zatrzymywały się przy placu i podchodziły powiedzieć, że się za nią modliły.
Nie rozumieliśmy o co wszystkim chodziło. Dlaczego akurat ona, dlaczego to ją wszyscy gładzili po głowie i dlaczego napływały im wtedy do oczu łzy?
Dla nas nie była w żaden sposób wyjątkowa czy gorsza. Może jedynie w tym, że musiała bardziej uważać podczas lepienia babek, by piach nie dostał się między plastikowe łączenia. Była dokładnie taka jak my, a to, że miała w sobie kilka śrubek nie miało wtedy żadnego znaczenia. Nie na placu.
Kiedyś, dawno temu, wszyscy byliśmy równi. Pamiętasz to?
Nie mieliśmy żadnych uprzedzeń, a ludzie byli dobrzy.
Pewnego dnia ciekawa spytałam jej, jak to jest nie mieć ręki. Huśtałyśmy się i zafascynowana słuchałam o badaniach u lekarza i wymienianiu śrubek. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że to mogłoby być w jakikolwiek sposób smutne – na tej samej zasadzie, na jakiej smutne nie było to, że ja miałam blond włosy, a Ala czarne. Tak po prostu było i nigdy nie wpadliśmy na to, żeby się przez pryzmat tego oceniać.
Śmialiśmy się z nią, bawiliśmy, krzyczeliśmy „pobite gary!” i pożyczaliśmy sobie grabki. Wszyscy wiedzieliśmy, że wypadła z pociągu, znaliśmy tę historię, ale nikt z nas nie myślał, że to jakaś tragedia. Po prostu się stało, tak jak inne dzieci miały bliznę na kolanie, tak ona sztuczną rękę. Nie widzieliśmy w tym problemu.
Kiedy po dzieci przychodzili rodzice, usłyszeliśmy jak jej mama mówi do innej chwiejnym głosem „wszystko bym dała, żeby się z nią zamienić”.
Siedzieliśmy na trzepaku i nie rozumieliśmy dlaczego to takie istotne, po co jej mama miałaby to robić.
Patrzyliśmy jak ociera łzę i stwierdziliśmy zgodnie, że skoro to ważne, to wszyscy też byśmy się z nią chętnie zamienili. Bo wtedy nie miało to żadnego znaczenia.
Nie mieliśmy pojęcia, że kiedykolwiek może mieć.
Wiem, że ona dorosła, a od naszego ostatniego spotkania nieraz doświadczyła wytykania palcem, wyśmiewania i poczuła się gorsza niż rówieśnicy.
Teraz rozumiem, jaką tragedię dostrzegali w niej dorośli, dlaczego się za nią modlili i płakali na jej widok. Oni po prostu już wiedzieli, że nadejdzie moment, w którym plastikowa ręka stanie się czymś, przez co ludzie będą ją oceniać. Że ten wieczny uśmiech zejdzie z jej twarzy, bo przyjdzie czas, kiedy dzieci z piaskownicy staną się dorosłymi i zaczną osądzać ją przez śrubki.
Że śrubki zaczną mieć znaczenie.
Że to wszystko zacznie mieć znaczenie.