Nie wiem, jaki dać nagłówek, bo wszystko brzmi zbyt absurdalnie.
Południe, spaceruję powoli, obserwuję ludzi wokół i podziwiam przyrodę (ostatnio bardzo mnie zachwyca).
Są nastolatki, którym rodzice nie pozwolili spędzić całych wakacji przed komputerem, więc spotkały się w parku, są starsze panie, które plotkują o tym, jak strasznie zachowała się Mariola spod trójki i oczywiście nie zabrakło też krzyczących podobizn ziemniaków bujanych w wózkach. Niektórzy rodzice telepią tak, że podejrzewam, że robią jakieś eksperymenty na swoich dzieciach. Może sprawdzają odruchy albo po prostu hartują maluchy przed pierwszymi przejażdżkami samochodem po polskich drogach, no nie wiem.
Patrzę na promienie słońca prześwitujące między liśćmi kasztanowca, omijam ślimaka, który pewnie od wielu godzin próbuje przejść na drugą stronę ścieżki i przeczesuję włosy, które targa mi wiatr. Odrywając się na chwilę od swoich problemów, spraw, które nie dają mi spać i obowiązków, zastanawiam się nad tymi małymi cudami, myślę o pszczołach i biedronkach, o żółtych liściach klonu i rozsiewaniu przez wiatr, o wschodzie słońca, pełni księżyca i bobrach.
Przechodzę obok stawu otoczonego ławkami, jednym uchem słyszę to narzekanie na Mariolę, krzyk niemowlaków, jakiś niezlokalizowany przeze mnie śmiech i szum wiatru.
Ciężko mi się oderwać, bo oprócz tego, że ślimak i anemochoria, to jednak wiem, że muszę kupić pomidory, poza tym powinnam poćwiczyć jogę i uzupełnić domową apteczkę, a w ogóle to dawno nie myłam okien.
Trochę te przyziemne tematy nie pozwalają mi odwrócić od siebie myśli, więc robię się zła, zwyczajnie wkurzona, bo przez to ani tak naprawdę nie odpoczywam, ze względu na to, że mój mózg jest teraz zajęty przetwarzaniem tych wszystkich informacji, ani też nie robię tego, co jest do zrobienia – no bo przecież akurat chodzę po parku.
Ale czytałam ostatnio książkę, w której bohaterka miała podobnie, więc pocieszam się, że nie jestem w tym sama, uff, jest Arnhild z tej lektury, którą niedawno skończyłam.
pająki
Słyszę śpiew ptaków, to też jest niesamowite, przyroda to jednak jakiś kosmos, podchodzę do krawędzi stawu, a tam te pająki, co tak biegają po powierzchni wody, ale nie mam pojęcia jak się nazywają, trochę mnie brzydzą i nie wydają mi się tak niesamowite jak śpiewające ptaki albo promienie słońca między liśćmi kasztanowca, ale możliwe, że się mylę. W sumie te pająki pewnie też są ekstra, tylko to moje uprzedzenie. A właściwie to dlaczego ludzie się brzydzą pająków? Czym pająk różni się od biedronki? Ciekawa sprawa, zastanawiam się, czy pająkom jest smutno z powodu dyskryminacji.
Tak dzielę myśli trochę na pomidory i mycie okien, trochę na dywagacje o owadach, jakbym przełączała się pomiędzy kartami w przeglądarce. Idę dalej przez park, rozpinam bluzę, co chwilę przeczesuję włosy. Po chwili słyszę głos dziecka:
— Mamo, ja się boję, że umrę na raka!
Odwracam się, widzę chłopczyka w czerwonej wiatrówce. Ma pewnie jakieś sześć, może siedem lat i mimo, że nie wymawia „r”, brzmi całkiem poważnie. Zastanawiam się, co odpowie jego mama, jak go uspokoi, może i mnie przekona, więc zwalniam kroku.
— Lepiej umrzeć na raka, niż ze strachu.
Wiatr nadal wieje i rozpyla nasiona, ślimak wciąż na wyprawie, okna niezmiennie nieumyte.
Idę dalej.