Niektórych w dobrym guście jest nienawidzić i nimi gardzić. Ponoć.
Arek nienawidził chodzić do szkoły, bo wszyscy się tam z niego śmiali. Siedziałam z nim i przerabiałam lekcje, na których nie umiał się skupić – a był bardzo inteligentny jak na czternastolatka i łapał szybciej niż inni. Ale ponoć zasłużył sobie na brak szacunku.
***
Nastolatki mają w głowach tyle chaosu, że ciężko to ogarnąć, a do tego ich zmysły są wyjątkowo wyczulone – widzą więcej, czują bardziej, każda radość wymaga celebracji, a każdy problem jest jak katastrofa. Dlatego dawanie korepetycji zawsze mi się podobało, bo ten kontakt był niesamowicie ciekawy.
Czasem, gdy nie chciało im się już robić zadań, próbowali odwrócić moją uwagę od nauki anegdotkami ze szkoły albo plotkami o nauczycielach, na co raczej nie pozwalałam.
Jednak bywało, że uczeń się przede mną otworzył, traktując mnie jako jedną ze „swoich” w tym bardziej dorosłym świecie (żeby być z „dorosłych” wystarczy być starszym, a do tego wiedzieć coś więcej) – która rozumie i wyjaśnia, a nie gani i krzyczy.
***
I tak na pewnych zajęciach spytałam Arka, czemu nie słucha na lekcjach, tłumacząc, że nie musiałby potem pracować tyle w domu. Powiedział mi, że nienawidzi szkoły, bo nikt go tam nie lubi i wszyscy się z niego śmieją.
Był najlepszy w siatkówce, dobrze grał i wcześniej jeździł na zawody. Lubił to, chodził na zajęcia dodatkowe, miał fajną drużynę. Aż do pewnego dnia, choć brzmi to co najmniej banalnie.
WYBUCH
Mówił, że wtedy na WF-ie klasie bardzo słabo szło, psuli jego zagrywki i nie odbierali piłek. Wgapił się w kartkę z zanotowanym zadaniem, które przed chwilą dyktowałam, i powiedział, że z jakiegoś powodu bardzo go to wkurzyło, uderzył kilka osób, które stały obok, wykrzyknął, że ma nadzieje, że ta szkoła spłonie razem z nimi i wybiegł z zajęć.
Od tego czasu nikt z nim nie rozmawia, a gdy przechodzi korytarzem, słyszy śmiechy i musi omijać podstawiane mu nogi.
Zanim zdążyłam spytać, co sądzi o swoim zachowaniu, rzucił krótko, że to był błąd i chciałby, żeby wszyscy już o tym zapomnieli, ale boi się, że całe życie będzie się za nim ciągnąć ten jeden zły dzień w szkole.
Śmiesznie brzmi czternastolatek mówiący o całym życiu, ale wszyscy tak wtedy myśleliśmy.
Za chwilę dodał:
Wie Pani, eee… to znaczy: wiesz Hania, noc wcześniej ojciec się kłócił z matką całą noc i tak strasznie krzyczeli, jak nigdy wcześniej. Rano szedłem do szkoły i myślałem tylko o tym, że się rozejdą, nikt mnie nie będzie chciał i zrzucą mnie do domu dziecka. A potem nie wytrzymałem, no jeszcze ten jebany WF… — nie wolno przeklinać na moich lekcjach, ale tym razem nawet nie zwróciłam uwagi. — To żadne wytłumaczenie, więc nikomu nie tłumaczyłem, no i nie mogę już nic zrobić z tym, jak kretyńsko się zachowałem, bo rozpowiedzieli to po całej szkole, a ja jestem tylko tym złym debilem, który wydarł się na całą salę. Teraz nawet nowi zanim mnie poznają, dowiadują się o tamtej akcji i w liceum, tym na przeciwko, też się z tego śmieją. I już lepiej mnie nienawidzić, to jest fajne. No wiesz, jak u The Offspring, it’s cool to hate me.
***
I tak – to jest historia dzieciaka, dla którego wydaje się katastrofą i pewnie trochę ją wyolbrzymia, poza tym była wybuchem problemów z domu, ale czy my, w tym całym dorosłym życiu, zachowujemy się lepiej?
Czy może też oceniamy, nie znając całej sytuacji? Albo wierzymy ślepo w to, co przekazują nam inni, znajomi znajomych, nagłówki gazet, głupie portale? I najtrudniejsze – umiemy zrozumieć i dać drugą szansę, czy niewiele trzeba, byśmy skazali kogoś na wieczne potępienie?
Może dobrze, że w wieku czternastu lat czuliśmy, że to wszystko jest na całe życie. Może naprawdę niewiele się zmienia.