Dziś się zastanawiamy nad tym, czy w życiu opłaca się inwestować. I nie mówię o pieniądzach.
Wiecie co, z życiem są różne problemy. Ciężko jest znaleźć taki sam kubek jak ten ulubiony, który się potłukł, przed randką włosy odmawiają posłuszeństwa, a wolny Internet doprowadza do szału. Gdzieś między tym wszystkim zastanawiam się, czy opłaca się inwestować.
Żyjemy w punkcie Teraz. Ciężko go określić, nie zawsze da się go namierzyć, niekoniecznie jesteśmy świadomi gdzie dokładnie jest położony, ale to jedyne, co mamy. Teraz.
I pytanie jest, czy warto w życie inwestować, kiedy same w sobie inwestycje zupełnie nie są przyjemne?
Czy jeśli ktoś nienawidzi swoich studiów, ale ma po nich perspektywy na wymarzoną robotę, to właściwe jest zaliczanie ich?
Czy jeżeli ktoś nienawidzi swojej pracy, ale z doświadczeniem z niej wyniesionym ma szansę celować w super posadę i warunki, w których się spełni, to lepiej się przemęczyć?
Czy lepiej zawsze żyć na spoko poziomie – ale takim bez szałów, bez możliwości powiedzenia sobie „Kurde, nie chcę niczego ponad to, jest doskonale” czy przeboleć jakiś czas i potem codziennie budzić się w swoim osobistym niebie na Ziemi?
Czy gdy szczęście wymaga zaciśnięcia zębów i przemęczenia się, tkwienia w nieszczęściu – to jest to tego warte? Kiedy się opłaca? Jak to obliczyć?
Bo wiecie, tu jest pewien problem.
Z jednej strony – głupio trochę lubić swoją codzienność tylko trochę i się nie spełniać, no bo jednak mamy tylko jedno życie.
Z drugiej strony – głupio trochę nie lubić swojej codzienności po to, żeby potem ją kochać, no bo jednak mamy tylko jedno życie.
A większość z nas (jak nie wszyscy) jest w takiej sytuacji. Nic nie przychodzi za darmo. Zanim znajdziemy to, co naprawdę chcemy robić, często błądzimy i się gubimy. Raz na jakiś czas wpadamy w pułapki i potem trzeba swoje odpracować. Ustawiamy się w kolejce do zadowolenia i zaciskamy zęby, inwestując w przyszłość.
Tylko czy przyszłość nadejdzie?
W każdym momencie możemy umrzeć. Słabo byłoby skonać, pracując na lepsze czasy. Słabo byłoby skonać, będąc szczęśliwym tylko w połowie.
Więc jak to jest, hm? Lepiej męczyć się i inwestować w przyszłość, czy żyć na stałym poziomie, ale bez fajerwerków?