Reforma systemu oświaty z 1999 roku to najgłupsza decyzja tamtego programu. Gimnazjum to najbardziej toksyczny twór, jaki można było stworzyć.
Rząd Jerzego Buzka uznał, że taki ruch upowszechni średnie wykształcenie i podniesie jego poziom. Może to był jakiś cel, może były ku temu powody, może w planach drukowano ten pomysł na różowym papierze i pachniał fiołkami.
Ale czy serio nikt się nad tym nie zastanowił?!
Przecież wprowadzanie takich reform to nie jest amatorski poker ani rozkręcanie z kumplami studenckiego biznesu. To nie są budżety wysokości dwóch obiadów w barze mlecznym ani decyzje podejmowane w pośpiechu.
Nawet nie potrzeba było do tego psychologów, filozofów ani lekarzy (choć wierzę, że i tacy się znaleźli gdzieś po drodze do wprowadzenia tej reformy). No ale już pal licho znawców i ekspertów! Tu wystarczyło trochę poobserwować, pomyśleć, przewidzieć, zauważyć i wyciągnąć wnioski.
absolwenci gimbazy
A tak to robimy teraz my – absolwenci gimbazy. Niektórzy, wspominając, mówią o sobie z przerośniętą nostalgią zapożyczoną od dzieci z trudnych rodzin, skrzywdzonych przez los, tak jakby gimnazjum też wracało do domu najebane i biło nas po twarzach. Nie było tak, ale to dla wielu nie był zdrowy czas w życiu.
Dlaczego?
Co mam na myśli mówiąc, że wystarczyło pomyśleć i zrozumieć, że ta zmiana jest błędem?
Otóż widzicie, młodzież w wieku 13–16 lat to ciekawa grupa. Psychologowie przyjmują, że okres dojrzewania zaczyna się właśnie około 13. roku życia, a wiąże się z tym sporo problemów.
Hormony szaleją, fizyczne zmiany na ciele są widoczne bardziej niż Prokop w tłumie, a anoreksja, bulimia i depresja uśmiechają się do młodych ludzi trochę zbyt szeroko. To czas, kiedy potrzeba akceptacji jest przerazająco wielka, ale chce się też niezależności i tu ze zrozumieniem przychodzi tylko Holden Caulfield, buntując się bardziej niż górnicy pod Sejmem.
Dla wielu…
To czas śpiewania o porównaniach miłości do pluszowego misia, o tępych żyletkach, o wyrzynaniu wszystkich wkoło, o bułgarskim centrum hujozy. Czas czytania biografii Charlesa Mansona, noszenia koszulek z Kurtem Cobainem, kostek zdobionych naszywkami punk-rockowych zespołów i pieszczoch na rękach.
Albo, w cięższych przypadkach, czas oklejania ścian kilka lat starszymi chłopcami śpiewającymi popowe piosenki, a potem tatuowanie czy wycinanie sobie ich imion na ramionach. Czas niskiej samooceny, pierwszych kaców, beki ze wszystkiego, bardzo silnie działającej psychologii tłumu i oglądania się na innych.
Brzmi jak doskonały moment na to, by ich wszystkich zamknąć w jednym miejscu, co nie?
Zamiast rozłożyć, jak to było kiedyś, na najstarszych, czujących odpowiedzialność w podstawówce i najmłodszych, ciekawych nowego etapu licealistów, bo co!
Wrzucić do jednego budynku ludzi w jednym z najtrudniejszych czasów, jakie przeżyją. Jeśli przeżyją. Bo według statystyk amerykańskich, samobójstwo, spowodowane właśnie brakiem akceptacji i zrozumienia, jest wśród młodych trzecią co do znaczenia przyczyną śmierci.
Gimnazjum to szczelnie zamknięta puszka hormonów i emocji, która od czasu do czasu aż wybucha tragediami.
Właśnie dlatego jest do dupy.